mecz nr 17, 3 maja 2011
godzina 10:15, 30+30 min.
pochmurno, temp. 9°C
III Ogród Jordanowski, ul. Wawelska 3
boisko B, sportflex, 40 m x 25 m
sucha nawierzchnia
Tradycją poprzednich sezonów Lawy (a w szczególności sezonu 2009) były tzw. "drugie mecze", czyli spotkania nie organizowane smsowo/telefonicznie przez Hołka w przeddzień meczu rozgrywanego o godzinie 8:00, lecz spotkania, do których nabór prowadzony jest wśród uczestników pierwszego meczu danego dnia. Drugie mecze odbywały się przeważnie w sytuacji, gdy w pierwszym meczu wzięło udział wiele osób i zawsze znalazło się co najmniej sześć-osiem osób tak bardzo lubiących grać w piłkę nożną, że pomimo zmęczenia decydowały się biegać po boisku przez kolejne kilkadziesiąt minut. W sezonie 2011 nie było dotąd ani jednego takiego meczu, nie pozwalała na to stosunkowo niska frekwencja oraz świadome angażowanie wszystkich sił w pierwszy mecz przez większość graczy. W końcu udało się jednak przerwać tę kilkumiesięczną posuchę i 3 maja ośmiu graczy Lawy przeniosło się z boiska A przy Wawelskiej na boisko B. Na pierwszy gwizdek zawodnicy musieli jednak trochę poczekać, bowiem najpierw pracownik III Ogrodu Jordanowskiego musiał posprzątać nawierzchnię ze starych liści.
Zestawienia drużyn zostały zaproponowane przez Grzesia i poparte przez Nowaka. Hołek kręcił trochę nosem, bowiem wydawało mu się, że jego drużyna jest zdecydowanie za słaba. Tak mogło to rzeczywiście wyglądać na papierze, ale autorzy składów brali pod uwagę stan zdrowia wszystkich obecnych - Legee miał złamany po pierwszym meczu paznokieć dużego palca u stopy, Niezielan i Blady ledwo dyszeli ze zmęczenia. Czerwoni nie mieli takich problemów, więc ostatecznie organizator rozgrywek zgodził się na zaproponowane przez kolegów składy.
Przebieg pierwszej części meczu wskazywał, że Grzesiu i Nowak nie tylko mieli nosa, ale wręcz nie docenili potencjału czerwonych, którzy dość szybko wyszli na kilkubramkowe prowadzenie. Zielonym gra nie układała się źle, ale świetnie na bramce czerwonych spisywali się Płaszczka i Uoles. Gdy między słupkami stanął jednak Grzesiu, a w polu przeciwko zielonym występował najsłabszy ofensywnie skład czerwonych, wygrywająca dotąd dość pewnie drużyna zaczęła się gubić. Grzesiu wpuścił aż sześć bramek, ale obciążały one głównie konto jego kolegów, którzy nie tylko nie radzili sobie w ataku, lecz również katastrofalnie grali w defensywie.
Po przerwie zmieniło się niewiele - Legee mimo kontuzji zdobywał bramki z dziecinną wręcz łatwością, Nowaka wyraźnie bawiła rola architekta gry, a Niezielan popisał się nawet lobem z 30 m.