mecz nr 33, 31 lipca 2011
godzina 8:00, 45+45 min.
pochmurno, temp. 20°C
III Ogród Jordanowski, ul. Wawelska 3
boisko A, sztuczna trawa, 60 m x 40 m
sucha nawierzchnia
Wakacyjne mecze Lawy nie cieszą się zbyt dużą popularnością, szczególnie wśród weteranów rozgrywek. Ostatni mecz lipca nie odbyłby się, gdyby nie udział aż czterech zawodników, którzy dopiero w tym sezonie rozpoczęli swoją karierę na lawowych boiskach. Udział w meczu zapowiedziało 10 osób i tyle właśnie pojawiło się na Wawelskiej, choć niewiele brakowało, a wśród graczy zabrakłoby Kołodzieja i Uolesa. Ci imprezowali bowiem do rana i tylko miłość do piłki nożnej pozwoliła im przemóc się i wstać na mecz, choć obaj przybyli potężnie spóźnieni, a spotkanie zaczęło się bez nich. Tym razem składy wybrał Hołek - dość nietypowo pozwolił zagrać w jednej drużynie Andrewowi i Grzesiowi, którzy w dwóch poprzednich meczach występowali przeciwko sobie i sami dobierali sobie drużyny.
Pierwszy gol padł po zaledwie 15 sekundach gry - pierwszy kontakt Grzesia z piłką zakończył się celnym strzałem. Ta zaskakująca bramka była tylko preludium do przedstawienia, które tego dnia Grzesiu postanowił zaprezentować kolegom. Zawodnik strzelił następnego gola 10 minut później, po kolejnych dziesięciu dołożył kolejnego. Powoli do wszystkich zaczęło docierać, że tego dnia brązowego medalistę sezonu 2008 niezwykle trudno będzie powstrzymać.
Ale zieloni próbowali i mimo początkowego niepowodzenia dzielnie starali się nawiązać kontakt z rywalami. O ile skład czerwonych był oparty na indywidualnościach, o tyle zieloni musieli stawiać na grę zespołową i z każdą minutą coraz lepiej się rozumieli. Dzięki temu tuż przed przerwą po pięknym trafieniu Krzycha prawie dogonili przeciwników. A mogli już remisować, gdyby wcześniej wykorzystali rzut karny podyktowany za nieprzepisowe zagranie Ryka wymachującego tego dnia rękami we wszystkich kierunkach.
Po przerwie zieloni wyszli na murawę nieco rozkojarzeni, co dość szybko zemściło się powiększeniem dystansu przez czerwonych. Ich przewaga raz topniała, raz rosła, ale generalnie utrzymywała się na w miarę bezpiecznym poziomie. Zieloni całkiem mądrze rozgrywali swoje akcje, ale większości z nich brakowało precyzyjnego wykończenia. Zieloni oddali w drugiej połowie mnóstwo strzałów, ale czerwoni byli dobrze dysponowani między słupkami, a czasem i same słupki ratowały prowadzącą przez całe spotkanie drużynę. Przegrywający zespół robił co mógł, aby dogonić przeciwników - nawet Nowak zaangażował w mecz więcej sił niż zwykle i po meczu z jego koszulki można było wycisnąć kałużę bogatego w magnez potu. Ale tego dnia karty rozdawał Grzesiu, który strzelił aż dziewięć bramek, co na Wawelskiej jest osiągnięciem absolutnie wybitnym.