mecz nr 15, 1 maja 2011
godzina 8:00, 45+45 min.
pochmurno, temp. 11°C
III Ogród Jordanowski, ul. Wawelska 3
boisko A, sztuczna trawa, 60 m x 40 m
mokra nawierzchnia
14 dni przerwy w rozgrywaniu meczów Lawy (z powodu świąt wielkanocnych) było niczym w porównaniu do 160 dni przerwy w rozgrywaniu spotkań na boisku przy Wawelskiej, ulubionym obiekcie latoligowców. Hołkowi udało się jednak w końcu zarezerwować boisko na maj, dzięki czemu (o ile dopisze frekwencja) na wiosnę zawodnicy Latoligi Warszawskiej będą mogli toczyć swoje potyczki w komfortowych warunkach. Organizator zaplanował na piąty miesiąc roku aż sześć spotkań, w tym jedno w nietypowym terminie świątecznym (wtorek, 3 maja).
Na mecz miało przybyć 12 osób, w tym jeden debiutant, ostatecznie dotarło 10 - za to wszyscy punktualnie, mimo niesprzyjającej pogody. Pierwszego dnia maja w Warszawie było dość chłodno, pochmurno, a w drugiej połowie mokro - spotkanie kończyło się w padającym deszczu. Nienajlepsza pogoda nie przeszkodziła jednak zawodnikom w rozegraniu ciekawego spotkania.
W mecz lepiej weszli czerwoni, którzy po kwadransie prowadzili już trzema bramkami (za każdym razem asystował Blady) i wydawało się, że będą kontunuować swój pochód ku zwycięstwu. Zieloni potrzebowali trochę czasu na opracowanie skutecznej taktyki. Nadzieję przywrócił im Sosna, który jednego ze swoich goli zdobył z jedenastki po zagraniu przez Orlika ręką w polu karnym czerwonych. Potem Hołek pozazdrościł Blademu trzech asyst z rzędu i skopiował wyczyn kolegi, a jego drużyna wyszła na prowadzenie, którego do końca pierwszej połowy już nie oddała. W tej części spotkania zieloni wyglądali zdecydowanie lepiej od rywali, ale ci tego dnia nie zamierzali być tego dnia chłopcami do bicia. Największym zaskoczeniem była forma Miśka, który znowu prawdopodobnie trenował w zaciszu swojego strychu i w meczu pokazał się kilkukrotnie z dobrej strony, włączając się w akcje ofensywne swojej drużyny częściej niż kiedykolwiek.
Z jeszcze lepszej strony pokazali się na początku drugiej połowy jego koledzy z drużyny, którzy bardzo szybko odrobili straty, a potem trzykrotnie wychodzili na prowadzenie. Zielonym zdarzały się proste błędy w obronie, w większości sytuacji bramkarze nie mieli nic do powiedzenia, ponieważ defensorzy pozwalali napastnikom czerwonych na zbyt wiele. Obrona czerwonych też nie była jedna zbyt solidna, dzięki czemu rywalizacja była bardzo wyrównana i na gola jednych drudzy odpowiadali własnym golem. Sytuacja uległa zmianie w końcówce spotkania, gdy o przewadze decydowało już zmęczenie lub jego brak. Zieloni mieli zdecydowanie więcej sił na kontry, ofiarnie wracali się też pod swoje pole karne. Po strzeleniu czterech bramek z rzędu już do końca kontrolowali grę w przedłużonym przez organizatora aż o siedem minut spotkaniu.